|
||||||||||||||||
WWW.FOTOTRASA.PL | PATRONATY I SPONSORZY WYPRAWY | MAPA PRZEJAZDU GEONAVI | FILM | KONTAKT |
||||||||||||||||
|
Dzień 09. Ustka - Łeba. 28 sierpnia 2012r. Długość odcinka: 100km. Chciałoby się rzec dzień jak co dzień, ale ten taki nie był choć na to się nie zapowiadało. To dzień, o którym najbardziej opowiadam znajomym a którego nie mam nawet w 1/3 na zdjęciach, bo niestety je straciłem. Zacznijmy od początku. Ustkę już nieco poznałem wczoraj w godzinach nocnych - dziś tylko dopełniam zaległości fotograficzne, krążę trochę od rana po mieście by później wyruszyć w dalszą trasę, kierunek -> Łeba. W Łebie jeszcze dziś spotkam się ze swoimi znajomymi z Kalisza - Mikołajem i Arkiem, którzy przyjechali tam kilka dni wcześniej samochodem. Wypadałoby już wyruszyć, aby zajechać tam za dnia. Przy porcie w Ustce. Jeden krok i chlup do wody :)
Pierwszą małą trudnością jaką napotkałem na swojej drodze było podjechanie pod teren wojskowy pomiędzy miejscowościami Poddąbie a Dębiną. Początkowo jechałem po płytach betonowych, które tam prowadziły. No nie moja wina, że droga na mapie i na nawigacji prowadzi mnie przez ten obszar. Nic się przecież nie stało odbijam dróżką leśną w prawo i go wymijam. Trasa mnie zaskoczyła, całkiem fajnie - będzie o czym opowiadać na starość. W lesie kilka podejść, aby odszukać właściwą drogę w lewo - jedna zrośnięta a druga piaszczysta hmm wybieram piaszczystą i kawałek prowadzę. Wyjeżdżam za terenem wojskowym i dojeżdżam do asfaltu. teren wojskowy. Miejscowość Rowy mnie wita. Rowów nie ma, jest całkiem przyjemnie. Czas wjechać do Słowińskiego Parku Narodowego. Na wjeździe wołają ode mnie 6zł za przejazd. Spoko. Myślę, sobie, że raz kiedyś tu jestem to mogę zapłacić, ale kasę biją na wszystkim. Okazało się po czasie po moim powrocie do Kalisza, że właśnie ten paragon poniżej będzie jedynym dowodem na to, że byłem w tym parku. Chyba jednak było warto zapłacić. Masakra, straciłem kilkanaście dobrych zdjęć z takiego miejsca. Droga leśna przez park prowadziła mnie przy Jeziorze Gardno, przy którym był świetny punkt widokowy zbity z drewnianych bel i desek. Prowadziła mnie przy dwóch Jeziorach: Dołgie Małe i Dołgie Duże, przyroda była nieco inna w końcu to obszar dziki, chroniony. Straciłem zdjęcie przy tablicy głównej Parku Narodowego i wiele innych. W samym parku również zaczęły się małe trudności w jeździe: droga leśna zaczęła zmieniać się w błotnistą i korzenną. Przebijałem się tak przez las i jego błota, bo innej drogi nie było. Dobra godzina na terenach crossowych. Chyba poszła mi jakaś szprycha, tylne koło zawadza już o hamulce i samo hamuje robiąc tzw. ósemkę. Mam tylko jedną radę w tym momencie: zdjąć tylny hamulec i jechać przez te błota dalej. powiększ, aby odczytać. Udało się jakoś wyjechać na bardziej cywilizowany teren, choć to i tak lasy. Widzę oznaczony szlak jak dojechać do latarni morskiej Czołpino. Super widzę ją z daleka.. od dołu. O masakra, już to chyba mówiłem, ta latarnia jest naprawdę wysoko, teren jest piaszczysty, upał daje się we znaki. Do latarni prowadzą schody tylko, że ja tymi schodami z rowerem i bagażem nie wejdę. Nie poddam się - nie ma mowy. Robię to co mogę zrobić i zaczynam wchodzić, stawiam kilka kroków tu i tam, byle iść pod górę do przodu obok tych schodów. Kilka kroków, stop, kolejne kilka kroków i stop. Momentami się zapadam i zaczynam cofać z rowerem. Moment krytyczny nastąpił - mam dosyć i muszę odetchnąć no nie wepchnę roweru przed siebie, bo sam już ledwie zipię. Chwila postoju oparty w dziwnej stojącej pozycji pod górę na piachu z głową na kierownicy. Pot momentalnie zleciał mi z czoła. Opieram później rower na barierce przy schodach. Dzwoni znajomy - Michał i pyta gdzie jestem. O stary jak zacznę Ci opowiadać to nie skończę, ale zrobię zdjęcie, żeby Ci później pokazać, mam tu niełatwą historię, ale się nie poddam. Trochę mobilizacji i znowu do akcji pchania roweru. Przy samym końcu pomogli mi już tam stojący ludzie. Dzięki Wam ludziska, bo ledwie żyję. Starszy pan przypilnował mi później roweru pod latarnią. Dobre pół godziny odpoczynku pod latarnią, później jeszcze schodami w górę by ją zaliczyć. Być a nie wejść? Jasne, że wchodzę. Latarnia morska Czołpino - zdobyta.
Zabłądzić w lesie każdy może. Latarnia morska znajduje się w lesie na szczycie drugiej linii po prawej stronie, ale to już kolejna historyjka. Dzięki temu, że zabłądziłem dotarłem do pięknej plaży. Prosto z Czołpina jadę do miejscowości Kluki i szczęście, że już tam dotarłem asfaltem. Kluki to piękna malownicza miejscowość położona przy Jeziorze Łebsko zaliczająca się do "Krainy w kratę". W krainie tej napotkamy większość białych domków w stylu szachulcowym. Po prostu pięknie, każda chatka jest warta zobaczenia jej choćby z daleka. Ponadto w Klukach znajduje się Muzeum Wsi Słowińskiej w której są chatki do zwiedzania. Ja znalazłem się na jego terenie za bramą, lecz nie zwiedzałem wnętrz każdej chatki. Na pewno gdybym miał więcej czasu i trochę więcej pieniędzy to miło by sobie pochodzić po tym terenie. Porobiłem kilka zdjęć, których jak wspominałem dziś nie posiadam a dalej pojechałem aż do samego jeziora zobaczyć je od strony mało uczęszczanej. Minąłem świetną łąkę na której wypoczywały dwa konie, których nie mam na zdjęciach i dojechałem do punktu widokowego zbudowanego z wysokich pali i desek. Z góry miałem świetne widoki i dobrą orientację, gdzie jestem. Szkoda, że nic się z tej chwili nie zachowało, nawet filmik, który pamiętam, że kręciłem informując, gdzie jestem. Wypatrywałem przystani i myślę, że przy niej byłem. Miałem ochotę przepłynąć się jakąś łajbą do Łeby, bo wiem, że nieraz jakieś stateczki po tym jeziorze pływają. Znalazłem nawet takową tablicę informacyjną. Nie dziś. Zawracam do ulicy i widzę małą knajpkę i kuszące słodkości - chyba tam zawitam. Zamówiłem sobie jedzonko i pogadałem ze sprzedawczynią. Dowiedziałem się, że stateczki, które pływają po jeziorze to rzadkość oraz tego jak mam dalej jechać by dostać się do Łeby. Odradziła mi jechać lasem, gdyż opowiadała mi jak spotkała jedną dziewczynę, która stamtąd wracała i była ubłocona aż do pasa. Ja ze swoim bagażem nie mam szans. Muszę ominąć las. Nie jechać wciąż szlakiem R10. Jedyny dowód na to, że byłem w tych miejscach to te dwie wizytówki wraz z pieczątką na jednej z nich od sprzedawczyni: Posłuchałem sprzedawczyni i pojechałem w stronę miejscowości Zagórne. Chyba tak źle nie będzie i taki ubłocony nie wyjdę jak ta dziewczyna, o której opowiadała. Z daleka widzę też dwóch rowerzystów, którzy się zastanawiają, czy jechać tą drogą. Mam jechać drogą polną nie wjeżdżać do lasu i jechać dalej po płytach betonowych. Już na samym starcie pojawiło się jedno i drugie błoto, spoko przejechałem - mam już po dzisiejszym dniu w tym wprawę. Później następne i następne itd. Od najmniejszego do największego i co dalej? Wjechałem w końcu rozpędzony w któreś z nich, bo miałem dosyć ciągłego zsiadania z roweru by przerzucać rower by do niego doskakiwać i utkwiłem na środku błota. Aha no to już super. Rower poleci w lewo, czy w prawo? Zaczynam się zastanawiać. Tak naprawdę rower stoi w miejscu - ugrzązł i nie chce się przechylić w żadną stronę. Zsiadam jedną nogą z roweru prosto butem w błoto później drugim to samo. No to nieźle. Jak już i tak jestem ubłocony to już bardziej raczej nie będę - muszę go teraz wydostać na drugą stronę - nie będę się cofał. Pierwsze podejście od boku tak jak się prowadzi rower - nie idzie - drugie za kierownicę - nie idzie - rower wraz z przyczepką po prostu stoi w miejscu po środek każdego z trzech kół w błocie. Tylne sakwy też lekko zanurzone. No nie - albo go wyciągnę, albo w tym błocie będę musiał odpinać przyczepkę, bądź zdejmować cały bagaż. Na szczęście jechało za mną dwóch rowerzystów, których wcześniej mijałem na trasie i cieszyłem się, że "na tym odludziu jednak sam nie jestem". Oni też łatwo nie mieli. Pomogli wyciągnąć rower z tego grzęzawiska. Gdyby nie oni sam bym nie dał rady. Rower wyglądał strasznie - wszędzie, klejąca się maź, która z czasem na słońcu zasychała. Rower zrobił się strasznie ciężki. Czekałem tylko, aż podczas kolejnych wybojów to błoto samo zacznie odpadać. Od tego momentu jedziemy w trójkę i wyprowadzamy się na dobrą drogę. Mijamy jakąś malutką rzeczkę przy której stanęliśmy by umyć swoje buty. Miałem białe buty, które zrobiły się od błota czarne. Zanurzam je wolę jechać w czystych a mokrych niż w brudnych i ubłoconych - słońce wysuszy. Tak patrzę na rower - aha chyba jednak nie mam dwóch szprych w tylnym kole.. nieważne i tak jadę bez tylnego hamulca. W Łebie będę szukał serwisu naprawczego. Jedziemy dalej przez miejscowość Zagórne tu już o wiele lepiej - nie ma błota! jest ubita droga i płyty betonowe. Wjeżdżamy na jakieś wiejskie gospodarstwo i obszekuje nas pies broniąc gospodarstwa - tu raczej nasza droga nie prowadzi, zawracamy, wychodzi kobitka z chałupy i naprowadza nas na drogę polną. Ale wiocha, większej nie było. Jedziemy, jest droga utwardzona i dalej znów są płyty betonowe. Śmiejemy się z tego wszystkiego co nas spotkało, że już po wszystkim po czym później wychodzi przed nas rolnik ze stadem krów i zagradza nam drogę. Nieeeee no wiochaaaa, totalna wiocha hahaha. tego jeszcze nie było. Śmiejemy się z tego, że nikt nam nie uwierzy. Nakręcam kilka filmików i robię zdjęcia. Świeżo znajomi zostają w Izbicy, no cóż miło było z Wami jechać a na pewno śmiesznie. Jadę dalej już sam do Łeby. Trzymajcie się. Być może do zobaczenia kiedyś na trasie na innych zadupiach. Najbardziej przechlapany odcinek nad morzem.
Z Izbicy zostało mi się jakieś 15km do Łeby. Za 15km zobaczę się ze swoimi znajomymi - Mikołajem i Arkiem - myślę sobie, ale będzie super. Rower już coś mi odmawia posłuszeństwa - coś nie tak się jedzie, wyczuwam jego ból jednak na trasie tego teraz nie naprawię. Taki brudny jeszcze chyba nigdy nie był. Dojechałem po pół godziny do miasta. Dzwonię do znajomych i umawiamy się na jednej z ulic. Dojechałem pierwszy, czekam za nimi.. w końcu się spotkaliśmy po kilku rozmowach telefonicznych. Super Was widzieć! Jakbyście przeżyli to co ja dzisiaj to byście wiedzieli o czym mówię, ale tymczasem muszę znaleźć na szybko jakiś nocleg, ogarnąć się całkowicie nie wspominając o ubłoconym rowerze. Jakby się przyjrzeć to mam trzy szprychy zerwane w tylnym kole.. ciekawe co jeszcze? Jutro się okaże, bo już dziś nie mam na to siły. Chodzę ubrudzony i dzwonię od furtki do furtki od drzwi do drzwi i telefonicznie pytam o noclegi. Straciłem znów ponad pół godziny, ale się udało. Chcę się umyć, zjeść obiad, zrobić zakupy na dziś i jutro i idziemy w miasto i na plażę. Niestety jak wspominałem już kilka razy "nie mam zdjęć" także i tego wspólnego ze znajomymi na plaży. Taka strata to dla mnie ogromna pustka - czemu ich nie mam? Albo nie udało się ich nagrać odpowiednio na płytę DVD zamykając sesję, albo zgubiłem kartę pamięci - miałem ich ok. 4-5. Przejdź do dnia następnego: Dzień 10. Trasa: Łeba - Jastrzębia Góra.
|