Wyjazd rowerowy z Kalisza nad zalew Warta-Jeziorsko. 110km.

TRASA ROWEROWA
data: 7 lipca 2012 r.
przebieg całkowity: 110 km
czas/wyprawa: ok.14 godz.
ważniejsze miejscowości: Kalisz – Szałe – Opatówek – Marchwacz – Krowica Zawodnia – Staw – Kalinowa – Głaniszew – Warta – Tądów Górny i Dolny – Jeziorsko – Miłkowice – Siedlątków – Pęczniew – Brzeg – Glinno.
uczestnicy: wraz z Mikołajem
ilość zdjedzonych lodów: 6
łączna ilość wypitych napojów: 7.

Interaktywna mapa: 

Opis podróży:

Jeśli chcielibyście przeczytać, że to była kolejna z pięknych i udanych miodzio tras – muszę Was zawieść 🙂 Taka nie była. Udana była do momentu krytycznego jakim była burza z piorunami.. ale wszystko jeszcze raz od początku..

Planowo z Mikołajem mieliśmy się spotkać o godzinie 8:00 pod kaliskim teatrem by stąd rozpocząć naszą trasę rowerową. W przeszło półgodzinnym oczekiwaniu na spóźniającego się kolegę spotkałem kilku swoich znajomych z grupy Cyklistów, którzy też wyruszali w swoją trasę. Krótka rozmowa i pożegnanie. Wystartowaliśmy z Mikołajem dopiero o godz. 8:40. Kierunek -> Zalew Warta Jeziorsko. Główny cel -> ochłodzić się i popływać w jeziorze.

Cykliści na moście.

I nawet na ścieżce słup może nagle wyrosnąć. Koło Józefowa.

Sama droga nie stanowiła żadnego problemu – gdy jechaliśmy nie było ostrego słońca jedynie nieco podkręcona temperatura do ok. 28C przez to mało powietrza. Wszystkie miejscowości, które przejeżdżaliśmy nie były mi obce – tu raczej nie mam już co opisywać, bo opisywałem je wiele razy na blogu. Zwiedzaliśmy za to miejscowe sklepy, w których kupowaliśmy lody i napoje. I tak aż do miejscowości Warta, czy dalej Jeziorsko. Dojechaliśmy do granic zalewu od strony Kalisza w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego piaszczystego zejścia do wody. Niestety od tej strony zalewu o tym można było tylko pomarzyć. Praktycznie na całej jego długości znajduje się betonowy wał ochronny i tabliczki informujące, że kąpiel jest zakazana.

Zwróćcie uwagę na kończącą się jezdnie. Ta droga zapewne była zalana i prowadziła dalej wzdłuż brzegu.

Tu właśnie dotarliśmy w poszukiwaniu piaszczystego zejścia do wody – takiego nie było.

Tu kończy się droga.

Więcej zdjęć tego miejsca w pełnej galerii.

Ta tabliczka informuje, że tu zabrania się wszystkiego.

My już to wiemy i tu nie przyjedziemy, bo nie ma po co.

To właśnie dlatego nie ma tutaj turystów. 

Kontynuowaliśmy  naszą trasę – już w pełnym słońcu w poszukiwaniu cienia dojechaliśmy do tamy na Warcie, gdzie spędziliśmy jakąś godzinkę na odpoczynku. Tu też zejścia do wody są nieco strome, ale zakazów kąpieli już nie ma.

Warta tuż za tamą.

Kliknijcie foto – zobaczcie jak bocian się chłodzi przy rzece.

Niecodzienny widok.

Postanowiliśmy jednak, że pojedziemy na drugą stronę jeziora i tam poszukamy plaż, które było widać z tamy – zanim jednak tam dotarliśmy musieliśmy wjechać na tamę i dojechać do głównej drogi, dalej przebić się nieraz przez mały gąszcz leśny. Jechaliśmy już drogami polnymi, które wiły się nam raz zanikając a raz pojawiając  na skarpach. Tak więc zjazdami i podjazdami dobiliśmy do celu. Cel został osiągnięty. Weszliśmy do wody, aby się ochłodzić – już żadnemu z nas nawet się nie chciało pływać 🙂 Po prostu staliśmy we wodzie jak wbite pale. 🙂

Plaża, na której spędziliśmy ponad 2 godziny.

O godzinie 18:00, czyli już po najostrzejszym słońcu wyjeżdżaliśmy z okolic Pęczniewa jadąc wzdłuż drugiej ściany jeziora – zataczając koło. I to była zła decyzja. Szybciej byłoby się cofnąć do tamy i odbić na Koźminek. Na 4 kilometry przed Koźminkiem zmęczenie przez upał dało się nam we znaki. Pomyśleliśmy: “a może by wrócić tak pociągiem ze Sieradza – to tylko 15km stąd” – nie dało rady, dowiedzieliśmy się po rozmowie telefonicznej z kumplem, że ostatni pociąg do Kalisza mamy za 7 minut – 15km do Sieradza –  już nie zdążymy na niego. No cóż, jedziemy wolnym kroczkiem dalej.

Droga powrotna.

Dojechaliśmy do miejscowości Warta, gdzie zatrzymaliśmy się pod sklepem na ryneczku. 15 minut postoju i jechane. Dalej na przystanku autobusowym w Głaniszewie kolejny postój na popas i kolejne 15 minut. Tracimy na czasie, a już się zmierzcha. Przejechaliśmy przez Kalinową, w której ukazały nam się w oddali gęste chmury zwiastujące deszcz. Po lewej stronie drogi przed nami mieliśmy noc, którą rozjaśniały tylko długie błyskawice, a po prawej dzień, w którym zachodziło słońce. “Hmm ciekawe, czy zdążymy?” W razie czego już na zaś szukaliśmy schronienia pod przystankami autobusowymi. Zerwał się wiatr, po czym zrobiło się ciemno i zaczął padać deszcz coraz mocniej. Nie mamy wyjścia – nie ma tu żadnego przystanku po za jednym słupem – wchodzimy komuś na pierwsze lepsze gospodarstwo informując, że zabawimy tu dłużej. A gdyby nam odmówili.. nieee nawet nie ma takiej mowy – my tu pod domem na ganku zostajemy aż do rana 🙂 Krótka rozmowa ze starszymi gospodarzami, którzy nam pozwolili przeczekać deszcz. Tylko co dalej? Kiedy przestanie padać? Padać – to mało powiedziane – grzmieć i rozbłyskiwać. Za godzinę, dwie, trzy? Przecież nie będziemy stali do rana pod domem  i robili komuś problem. Zaczynamy dzwonić po znajomych – telefon już gubi zasięg nawet na dworze. A może zostawimy rowery na gospodarstwie i wrócimy po nie jutro, ktoś nas podwiezie – mówi Mikołaj. Opcja dobra i jak na razie jedyna z dobrych. Nie udaje nam się załatwić transportu. Miki ma już słabą baterię w komie.  Krople wody zaczynają już ziębić. Dłuższa chwila bezradności. Wpadam na pomysł zadzwonienia do znajomego, który by przetransportował nas większym samochodem wraz z rowerami. Dzwonię.. jest sygnał, jest zasięg. Chwila nadziei.. odebrał, mówię: “Rysiu, stary uratuj nam tyłki!” – zgodził się po całym dniu swojej pracy i chwała mu za to 🙂 Znajomy przyjechał po nas w tej ciemnicy na wygwizdów po jakiejś godzinie. Z Golkowa do Kalisza było ok 30km. W międzyczasie piorun walnął w pobliskie drzewo, że zwaliło się na drogę. Przyjechała straż pożarna. Dzwonię po raz kolejny do Rysia i mówię, żeby go naprowadzić “jedź tu i tu wjedziesz do Golkowa – jedź wolno, zauważę Cię i wyjdę na ten deszcz na drogę.” Pada już coraz mniej jakby przechodziło. Ryś przyjechał i ledwo co zapakowaliśmy na płasko rowery do samochodu pomimo, że odkręciłem przednie koło. Udało się – jesteśmy uratowani! hehe 🙂 Jadąc samochodem widzieliśmy ciekawe efekty specjalne jak nagrzana droga paruje.

Może dla Was siedzących teraz przed komputerami to śmieszne, ale my też jesteśmy tylko ludźmi i nam (tym mniej doświadczonym i więcej doświadczonym rowerzystom) też może się wszystko przydarzyć. Tematy na tym blogu są wyjęte prosto z życia i te udane i nieudane po to by móc na następny raz się dobrze przygotować do dalszych wypraw. Życie wszystko zweryfikuje. Nikt natury nie oszuka. Wystarczy tylko 15 minut nawet nie by obrócić stan rzeczy pogody. Pogoda ma swój rytm, to prawdziwa potęga, z którą się nie wygra.

Przypomina mi to bardzo trasę z 2009 roku, w której tak samo objeżdżałem to jezioro tylko, że sam i w drugą stronę i również była poważna burza. Pamiętacie ten wpis? Historia lubi się powtarzać. Wtedy burza dopadła mnie na 10km przed Kaliszem, a teraz na 30km, wtedy wróciłem – schowałem się pod przystankiem w Zdunach, a teraz nie było szans powrotu. Co w takim razie począć, gdy następnym razem burza dopadnie nas na dalszym wyjeździe? Ustrzec przed deszczem się da i nawet w nim jechać, ale w burzy z piorunami, gdzie nie widać nic, a niebo jest całe czarne jak deszcz bije prosto w oczy? O tym w kolejnym poradniku jak już coś wymyślę. Rysiu, jeszcze raz dzięki!

Pełna galeria zdjęć:

Leave a Reply

Your email address will not be published.