Z Kalisza do Krakowa przez jurajski “Szlak Orlich Gniazd”. (454km)

TRASA ROWEROWA
data: 26 kwietnia – 01 maja 2013r.
przebieg całkowity: 454km
czas/wyprawa: 5-6 dnicodziennie od 9:00 – ok. 19:00 / 6-ty dzień do południa w domu.
ważniejsze miejscowości: Kalisz – Grabów nad Prosną – Wieruszów – Bolesławiec – Praszka – Rudniki – Częstochowa – Olsztyn – Przymiłowice – Zrębice – Ostrężnik – Niegowa – Mirów – Bobolice – Podlesice – Żerkowice – Kiełkowice – Ogrodzieniec – Ryczów – Smoleń – Bydlin – Olkusz – Zawada – Paczółtowice – Czerna – Krzeszowice – Nawojowa Góra – Rudno – Frywałd – Balice – Szczyglice – Bronowice – Kraków
uczestnicy: Bartek, Henryk i ja.
stopień wtajemniczenia: tylko dla orłów, momentami trudny i nawet nieprzejezdny.
Zapraszam do obejrzenia filmu z wyjazdu jak i subskrypcji mojego kanału na youtube. Zaleca się oglądanie na pełnym ekranie w trybie HD.


Mapa przejazdowa:

KILKA SŁÓW O SAMYM SZLAKU ORLICH GNIAZD.

Łączy on dwa główne miasta: Częstochowę i Kraków. Liczy 188km, a jego symbolem jest czerwony rowerzysta na białym tle.

ZALETY: Piękne widoki. Trasa dla wymagających, dla kogoś kto chciałby zmierzyć się z nieco mniejszymi górami np. przed wyjazdem w te prawdziwe, aczkolwiek wymagającymi. Dużo podjazdów, a co za tym stoi i dużo zjazdów, z których na drogach asfaltowych można wyciągnąć spokojnie ponad 50km/h. Mnie się udało niecałe 60km/h. W lasach niekiedy również zjeżdżaliśmy 30-40km/h po różnych wertepach. Warto wcześniej przed wyjazdem ustawić sobie dobrze hamulce, ewentualnie wymienić klocki na nowe, choć przyznam się szczerze, że nawet nie napompowałem przed wyjazdem kół i nie musiałem tego robić. Nikt z nas nie przebił dętki. Na bank się dotlenicie. O to przecież w tym chodzi. Trasa prowadząca z dala od ciężkiego ruchu ulicznego. Dużo ruin zamków – jeśli lubicie turystykę to na pewno Wam się spodoba. Można napotkać wiele jaskiń, lecz na szukanie ich w lesie i wspinaczkę z rowerem trzeba poświęcić trochę czasu, więc warto zarezerwować sobie 1-2 dni więcej na ten cel niż teraz myślicie. 🙂 Znajdzie się na pewno wiele osób, które pokonały ten szlak w znacznie krótszym czasie, ale na bank wszystkiego co atrakcyjne nie zobaczyły. W tym przypadku im dłużej tym lepiej. A na sam koniec smaczek dla cykloturysty: istnieje możliwość zdobycia odznak PTTK za przejazd; Miłośnik Jury oraz Szlaku Orlich Gniazd. Pamiętajcie o pieczątkach w konkretnych miejscach w Waszej książeczce. 🙂

W jaskini ostrężnickiej.

Widok z wieży zamku w Ogrodzieńcu.

WADY: Prowadzi w 2/3 po drogach gruntowych, lasach i łąkach. Drogi w połowie nie są utwardzone – można napotkać najczęściej na nieprzejezdne piachy do tego prowadzące po wyżynach, żwir po wielkie kamienie, po których trzeba jechać. A więc ważna uwaga: przydatne są szersze opony, by się nie zakopać po drodze, bądź też ich nie przebić. Szlak w niektórych miejscach jest wcale nieoznakowany i trzeba jedynie polegać na mapie i własnej orientacji w terenie. Warto się w taką zaopatrzyć jeszcze przed wyjazdem np. w Centrum Informacji Turystycznej w Częstochowie. Rozbrajającym fragmentem jest ścięte drzewo z namalowanym na nim czerwonym rowerzystą, a za nim góra piasku niczym wydma. Jeśli już przejedziecie cały ten szlak – będziecie z siebie naprawdę dumni. Sztuką przetrwania jest nie wjechać w bagna w jakie my wjechaliśmy za Krzeszowicami w wyniku zgubienia szlaku. W Częstochowie widnieje tablica z początkiem szlaku natomiast w Krakowie owszem widnieje, ale pogrążona w chaosie samochodów i za bardzo nie ma przy czym zrobić sobie zdjęcia. Do największych wad na pewno można a nawet trzeba dołączyć fakt, iż w Krakowie na Wawel nie można nawet wprowadzić rowerów! o czym napiszę w dniu piątym. Wadą kolejną już ostatnią to brak możliwości zabrania przez pociągi InterCity rowerów o czym również napiszę.

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ PIERWSZY

Kalisz – Grabów nad Prosną – Wieruszów – Bolesławiec = 76,7km

…………………………………………………………………………………………

Tego dnia o godz. 14:00 spotkaliśmy się z Heniem obok wiaduktu kolejowego przy ul. Wrocławskiej, by wyruszyć we dwójkę za Grabów do Bolesławca. Bartek z Jackiem mieli wyjechać z Kalisza o godz. 16:00 i do nas dojechać i tak faktycznie było. Czekaliśmy na nich niecałą godzinę. Dojechali do nas ok godz. 20:00. W tym dniu nic szczególnego się nie wydarzyło na trasie. Trasa nam dobrze znana do samego Wieruszowa więc nie robiliśmy za dużo zdjęć aczkolwiek była trudna z uwagi na wiejący wiatr z południa, pod który trzeba było jechać. Nieważne jak prędko ważne by w ogóle jechać więc średnia momentami wychodziła nam ok 17km/h. My z Heniem mieliśmy o tyle większy luz od pozostałych, że wyjechaliśmy nieco wcześniej, aby później nie gonić się z czasem. Bartek z Jackiem mieli nieco szybsze tempo a przez to większy wysiłek i podejrzewam, że własnie dlatego Jacek zrezygnował po pierwszym dniu jazdy z uwagi na silne skurcze uda. Nierozgrzane mięśnie potrafią boleć. Tak więc została nas trójka. W Bolesławcu mieliśmy zapewniony nocleg, więc o to się nie musieliśmy martwić. Jesteśmy już za Kaliszem – jutro będziemy za Częstochową i wjeżdżamy na Szlak Orlich Gniazd – to nasz główny cel.

Galeria zdjęć z tego dnia:

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ DRUGI

Bolesławiec – Praszka – Rudniki – Częstochowa – Olsztyn – Przymiłowice = 120km

…………………………………………………………………………………………

Wyjeżdżamy ok. godz. 9:00 z Bolesławca w kierunku Praszki. Za Bolesławcem zaczynają się już ładne widoki. Przed samą Częstochową zostaliśmy poświęceni jak z kropidła lekkim deszczem. To dziwne, bo to mój drugi wyjazd rowerem do Częstochowy i w tym pierwszym pogoda zachowała się identycznie. Po godz. 14:00 wjechaliśmy na Jasną Górę i już się rozchmurzyło a nawet wyszło słońce. Zdobyliśmy kilka pieczątek do książeczki wycieczek kolarskich na odznaki i zaczęliśmy wyjeżdżać z centrum głównym deptakiem w stronę parku miniatur, w którym mieści się najwyższy pomnik polskiego papieża. Nie wchodziliśmy na jego teren toteż mamy zdjęcie papieża od tyłu 🙂

A więc jedziemy już Szlakiem Orlich Gniazd i zamierzamy dotrzeć w okolice Olsztyna i dalej szukać już noclegu. Przejeżdżamy przez Olsztyn, w którym znajdują się ruiny zamku z 1306 roku. Obok niego zatrzymujemy się na dłuższy postój i obiadokolację.

Ruiny zamku w Olsztynie.

Znaleźliśmy lokum w gospodarstwie agroturystycznym  za pierwszym zapytaniem w miejscowości Przymiłowice przy ul. Sokoła 103 numer telefonu to: 034 3285740.

Galeria zdjęć z tego dnia:

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ TRZECI

Przymiłowice – Zrębice – Ostrężnik – Niegowa – Mirów – Bobolice – Podlesice – Żerkowice – Kiełkowice = 63,73km

…………………………………………………………………………………………

Pobudka po 7:00 patrzymy co za oknem a tam pada sobie deszczyk. Niby fajnie, ale dla rolników. Szykujemy się już do zmoknięcia; wymyśliliśmy patent – założenie worków foliowych na śmieci na buty, robimy śniadanie, pakujemy sakwy i wyjeżdżamy przed godz. 10:00, gdy deszczyk już ustaje. Tego dnia czeka na nas trochę atrakcji: jaskinia w Ostrężniku, zamek w Mirowie, zamek w Bobolicach a przede wszystkim noc na fermie strusi 🙂

Mirów.

Zamek w Bobolicach.

Tak jak napisałem w kilku zdaniach o szlaku – trzeba było się zmierzyć z piachami i właściwie gdyby nie ten lekki deszczyk to po suchym piasku jechałoby się jeszcze gorzej. Dojechaliśmy do miejscowości Kiełkowice, w której szukaliśmy noclegu. Dowiedzieliśmy się w sklepie, że jest niedaleko ferma strusi z agroturystyką. Nie czekaliśmy ani chwili dłużej a mi się tylko pojawił uśmiech na twarzy. Jasne, że jedziemy. Warunki noclegowe były bardzo dobre. Mieliśmy nawet całe piętro dla siebie no i do tego oczywiście nietypowy widok z okna na strusie chodzące po terenie za kratami. Czas  najwyższy się z nimi przywitać. Po prostu super.

Struś australijski “Emu”

Strusie afrykańskie:

A to moje ulubione zdjęcie – aktualna tapeta w komputerze 🙂

To oczywiście wybrane kilka zdjęć – więcej w galerii poniżej.

Był to najlepszy z naszych noclegów na wyjeździe i bardzo chętnie tam powrócę. Przyjacielskie zwierzęta i właściciel z obszerną wiedzą, którą chętnie się z nami podzielił. Dowiedzieliśmy się o kilku rzeczach np. “co można zrobić ze strusi”, choć brzmi to trochę groźnie oraz o zwyczajach i bytowaniu strusi. Ptaszynki były mojego wzrostu i jadły mi z ręki zerwane mlecze – tak więc podczas całego wyjazdu sprawiły mi najwięcej radości 🙂

Polecam jak najbardziej to miejsce: Agroturystyka; Leszek Czerwiński, ul. Łąki 90, 42-440 Ogrodzieniec – Kiełkowice. Tel. 32 677-57-52 oraz 604-366-886; info@fermastrusi.pl ; www.fermastrusi.pl

Posiadasz konto na facebook? Zajrzyj i polub – ja już to zrobiłem. 🙂

GOSPODARSTWO AGROTURYSTYCZNE – FERMA STRUSI – KLIK

ZAGRODA EDUKACYJNA- FERMA STRUSI – KLIK

Galeria zdjęć z tego dnia:

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ CZWARTY

Kiełkowice – Ogrodzieniec – Ryczów – Smoleń – Bydlin – Olkusz – Zawada – Paczółtowice – Czerna – Krzeszowice – Nawojowa Góra = 97,84km

…………………………………………………………………………………………

Tego dnia niestety przyszło nam się pożegnać ze strusiami i jechać w dalszą drogę. Od agroturystki mieliśmy zaledwie 7 km do zamku w Ogrodzieńcu – bardzo dobra lokalizacja. W Ogrodzieńcu znajduje się jeden z większych i ciekawszych zamków godnych zwiedzenia. Bilet wstępu kosztował ok. 9 zł. Oczywiście, że było warto. Wejście na dziedziniec, wejście do małej sali tortur, wejścia na wieżyczki i do małych galeryjek zaciekawia. Największe wrażenie robi panorama z wieży widokowej.

Dalej pojechaliśmy przez Ryczów do Smolenia, w którym znajdują się ruiny zamku z połowy XIV wieku:

i dalej do Bydlina gdzie również zachowane są ruiny zamku z XIV wieku:

Zamek w Rabsztynie pod Olkuszem z XIV wieku prezentuje się natomiast tak:

W Olkuszu zaskoczyły mnie niebieskie domy:

A za Olkuszem wijąca się w dół przynajmniej przez 10 min naszej jazdy droga . Stąd posiadam ciekawy fragment filmu.

Tego dnia też nie mieliśmy zarezerwowanego noclegu, gdyż sami nie wiedzieliśmy gdzie dojedziemy. Początkowo miał być w Krzeszowicach – niestety nie udało nam się u jezuitów – nie było tam żadnej żywej duszy a dom wielki. W jednej willi dowiedzieliśmy się, że płatny nocleg byłby po 70 zł od osoby tak więc zrezygnowaliśmy i szukaliśmy już przez internet. Nocleg znaleźliśmy w pobliskiej Nawojowej Górze, gdy dzwoniliśmy była godzina 19:00 a gdy dotarliśmy na miejsce ok 22:30. Nie mogliśmy znaleźć tego miejsca a właścicielka tłumaczyła mi przez telefon taką drogę, że przejechaliśmy ze 6 km dalej. Musieliśmy się cofnąć drogą główną po ciemku, odbić od niej w bok i trochę manewrować, żeby się tam dostać. W dzień to może nic skomplikowanego, ale w nocy i po całym dniu jazdy nic nie widać i ciężko było to wykonać. Dotarliśmy, ale warunki bytowe nam się nie spodobały. Cieszyliśmy się tylko, że możemy się zatrzymać pod dachem. Brak dostępu do kuchni, w łazience ciężki dostęp do toalety, kabina prysznicowa mała a do tego woda albo zimna, albo wrzątek – wybór należy do Ciebie. Z każdą kiełbaską biegasz do właścicielki by Ci ją podgrzała, a o czajnik, o garnuszek, czy szklankę musisz się upomnieć. Tu nie będę podawał adresu i robił nikomu antyreklamy.

Galeria zdjęć z tego dnia:

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ PIĄTY

Nawojowa Góra – Rudno – Frywałd – Balice – Szczyglice – Bronowice – Kraków = 65km

…………………………………………………………………………………………

Wyjeżdżamy z Nawojowej Góry i odczuwam dziwną ulgę, że nareszcie opuszczamy to miejsce. Jeszcze dziś będziemy w Krakowie. Dojechaliśmy do Rudna, w którym mieści się zamek Tenczyn z XIV wieku. Jest to obiekt zamknięty do zwiedzania, aczkolwiek udało nam się do niego wejść.

Zamek w Rudnie.

Za Rudnem w okolicach Frywałdu zgubiliśmy w lesie szlak. I jak tu się nie wkurzyć? Próbowaliśmy nagiąć pewną leśną drogę, by do niego dojechać, ale ta poprowadziła nas na bagna przez które musieliśmy przeskakiwać wraz z rowerami. Droga powrotna nie wchodzi w grę. Dopiero po godzinie wyjechaliśmy na asfalt i tak zostało nam się ok 10 km do Krakowa – nie kombinujemy – jedziemy już asfaltem. Wjeżdżamy do Miasta Królów Polski. Dawnej stolicy Polski.

Dalej oczywiście na Główny Rynek i zostajemy tu na godzinkę by pochodzić wkoło niego.

Całkiem miło spędziliśmy czas przy sukiennicach. W dzisiejszym planie mamy zamiar jechać jeszcze do Ojcowskiego Parku Narodowego i tam poszukać noclegu. Czas się pośpieszyć – wjeżdżamy na dworzec PKP w celu zakupu biletu na jutro z pobliskiej stacji w Miechowie. I tu nagle okazał się zonk. Wszystkie pociągi InterCity jadące z Krakowa do Ostrowa Wlkp są zapełnione pod względem ilości rowerów. Ciekawi mnie do dziś ile rowerów się w nich mieści, jeden, dwa? Jest dzień 30 kwietnia, jutro święto 1 maja a ja drugiego muszę już być w pracy. Panika co zrobić? a do tego rozładowuje mi się telefon. Spędzamy prawie godzinę na dworcu przy informacji a ludzie za nami mierzą nas wzrokiem. Padło ostateczne rozwiązanie: ja dziś muszę pojechać pociągiem do Katowic ok. godz 20.20 by być tam ok 23:00 i poczekać na dworcu 6 godzin do 5:00 nad ranem na pociąg do Ostrowa. Nie mam innego wyjścia. Tylko te pociągi wezmą mój rower. Jak się okazało w pociągu do Katowic z Krakowa jechałem sam z rowerem w ostatnim wagonie. Miło z ich strony. Bartek z Heniem jadą jeszcze dziś do Ojcowa i jutro wrócą tym samym pociągiem co ja. Życie. Jedziemy jeszcze tylko razem na Wawel i nasze drogi się rozjeżdżają. Humory nam się nieco popsuły. 

Wjeżdżamy nareszcie na Wawel i co? Zostajemy pokierowani przez ochroniarza z powrotem za bramę, gdzie rzekomo możemy sobie do małego stojaczka przypiąć i zostawić rowery. No naprawdę super. Tylko ciekawe w takim razie kto będzie pilnował naszych bagaży przed kradzieżą, może on? Bo jego akurat to nie obchodzi. Nazwa, którą zobaczyłem gdzieś w mieście “Kraków – miasto całej Polski” nagle okazała się być jakąś najbardziej nietrafną utopią, skoro turyści tacy jak my jadący już piąty dzień z Kalisza na Wawel rowerami w różnych warunkach pokonując 430 km nie są nawet wpuszczeni jako piesi prowadzący rowery na dziedziniec Wawelu, gdzie jest tam jeden wielki plac i ławki. SKANDAL!!! To dla kogo ten plac? Skoro jesteśmy pieszymi, a czy tak samo są traktowane małżeństwa z szerszymi wózkami z dzieckiem? Weszliśmy bez rowerów tylko z Bartkiem i na chwilę, bo czas gonił.

Dalej już byłem sam – pojechałem jeszcze raz na dworzec zobaczyć z którego peronu będzie odjeżdżać mój pociąg i pokrążyłem trochę po mieście wśród ludu. Szkoda, że to miasto takie drogie – sobie myślę, bo chętnie bym w nim spędził jakieś 3 dni i dał mu jeszcze jedną szansę. Pojechałem pod sukiennice, gdzie poprosiłem o podładowanie telefonu a później jeszcze raz, ale do kafejki internetowej. Nie wzięli ode mnie za to ani złotówki.

Galeria zdjęć z tego dnia:

…………………………………………………………………………………………

DZIEŃ SZÓSTY

Kraków – Katowice – Ostrów Wlkp. (pociągiem) – Kalisz (rowerem)= 30km

…………………………………………………………………………………………

Godzina 4:56 wsiadam do pociągu w Katowicach i o godz. 8:48 jestem na miejscu. Wagonik na rowery malutki, ale jakoś się mieści wśród 3 innych. Po godz. 9:00 wyjeżdżam już rowerem po nieprzespanej nocce do Ostrowa i myli mi się droga wyjazdowa – nadłożyłem 3 km. Łącznie wyszło 30km jadąc przez Ociąż i Boczków. Po godz 11:00  jestem w Kaliszu.

Leave a Reply

Your email address will not be published.